Rok 2018 zacznę tematem dość
kontrowersyjnym pod tym względem, że wokół niego panuje wiele
różnych przekonań. Dzisiaj postaram się pokazać to, co ja o tym
sądzę. A o czym tak właściwie? A o wenie.
Jedni uważają, że wena nie istnieje,
inni, że istnieje. Według mnie wena istnieje, jednak w moim
odczuciu jest to coś zupełnie innego niż to, co zazwyczaj tą weną
jest nazywane.
Bardzo często, gdy zaczynam pisać,
wpadam w swego rodzaju trans. Po prostu wszystko tak mnie wciąga, że
bez oporów kartka zapełnia się kolejnymi linijkami tekstu. Wtedy
też zazwyczaj, gdy coś lub ktoś oderwie mnie od komputera, jestem
zła, bo potem to wszystko już nie wraca. Ten trans, w jakim się
znajduję, jest dla mnie właśnie weną. Nie wiem, jak jest z innymi
osobami piszącymi własne teksty i czy zdarza im się to uczucie,
jeśli nie, współczuję, jeśli tak, cieszę się razem z nimi, bo
jest to coś naprawdę wspaniałego. Ten świat po prostu pochłania
piszącego, z każdym krokiem jest coraz piękniej. Czujemy się,
jakby przytulały nas nasze pomysły i wyciskały wszystkie
możliwości do ostatniej kropli. Jest to jednak tylko jedno z
wyobrażeń, które według mnie jest prawidłowe.
Więc co jeszcze śmiało nazywam tą
mistyczną weną? Kolejny stan. Tym razem ten, w którym jestem
zainspirowana, gdy chce mi się pisać. Wtedy też mówię, że
przyszedł do mnie nie kto inny, jak właśnie wena. Moment, w którym
jest się zainspirowanym, jest nie do opisania. Po prostu chce się
usiąść i pisać, i pisać, i pisać. Myślę, że każdy powinien
tego doświadczyć. Wtedy na pewno nikt nie bałby się tego nazwać
właśnie weną.
No i już ostatni moment, w którym
przychodzi do mnie wena. Jest to ten, gdy w mojej głowie pojawiają
się coraz to nowe pomysły w krótkim czasie. Kiedy mam po prostu
tornado gdzieś tam w środku i przed oczami przeskakują mi obrazy
jakichś ciekawych scen, nazwy miast czy krajów bądź jakieś nowe
fantastyczne gatunki zwierząt lub roślin. Uwielbiam takie sytuacje
i bez wahania wtedy mówię, że odwiedziła mnie stara przyjaciółka
wena. Może wtedy nie mam ochoty pisać, jednak takie zdarzenia
bardzo mnie inspirują i podrzucają mnóstwo nowych pomysłów,
które przecież są bardzo ważne, gdy w końcu zasiadamy przed
kartką czy komputerem, żeby spisać historię ewoluującą nam w
głowie.
Na koniec napiszę o tym, czemu
niektórzy nie lubią się z weną i tak skutecznie się bronią
przed nazwaniem tak czegokolwiek. Sama nie mam takich oporów i
naprawdę nie rozumiem takich osób, jednak wiem, o co mniej więcej
im chodzi, więc postaram się wytłumaczyć to w jakiś sposób
osobom, które jeszcze tego nie wiedzą.
Według wielu osób wena nie istnieje,
jest to tylko wytwór, który nie powinien mieć racji bytu i ludzie
nie powinni używać tego słowa, no bo w końcu, po co nazywać coś
nieistniejącego. Głoszą oni przekonanie, że nie można czekać na
wenę, że powinno się po prostu siadać i pisać, wyrobić w sobie
nawyk. Jednak czy te dwie rzeczy nie mogą iść ze sobą w parze?
Czy autorzy nie mogą wyrobić w sobie nawyku, by siadać, pisać i
przy okazji tak się zainspirować przed, że wena sama przybiegnie
do nas?
W ostatnim poście wypisałam moje
najskuteczniejsze sposoby na zainspirowanie się, co według mnie,
powinien robić każdy przed rozpoczęciem tworzenia czegokolwiek,
żeby odwiedziła nas właśnie wena i pozwoliła naszym mózgom
pracować na wyższych obrotach. Tutaj napisałam czy według mnie
wena to coś realnego i mam nadzieję, że dzięki temu krótkiemu
tekstowi wyjaśniłam, że ona naprawdę może istnieć, jednak nie
pod taką postacią, pod jaką zwykle ludzie sobie wyobrażają.
Nanakda
Życzę wszystkiego najlepszego, sukcesów na blogu w 2018!
OdpowiedzUsuńA dziękuję i Tobie też sukcesów jeszcze większych niż w poprzednim roku.
Usuń